Historie
» Pokaż wszystko «cofnij «1 ... 2 3 4 5 6 7 8 dalej» » Pokaz slajdów
SEKRET TARASU
Henryk Podczaski
SEKRET TARASU
Dzwonek
telefonu wczesną wiosną 1990 roku i słowa brata Mietka odebrałem z
nieprzyjemnym ukłuciem w okolicy serca:
- „Słuchaj! Wiesz... betonowałem posadzkę pod tarasem. I wyobraź sobie, w ziemi
którą robotnicy wywieźli z pogłębianego pomieszczenia, znalazłem jakieś strzępy
tkaniny.
Chyba to są resztki s z t a n d a r u, którego kiedyś szukałeś!”
Dlaczego właśnie tak to zabolało? ... Grzech
zaniechania, który popełniłem kilkadziesiąt lat temu przypomniał się teraz
niemiłym ukłuciem..., a może to wyrzuty sumienia, że przed laty pokpiłem
sprawę.
Tak, miałem
wtedy trzynaście, może czternaście lat. Co wtedy się zdarzyło? Cofnijmy się do
początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku.
W moim rodzinnym domu na Śliwicach w Warszawie buszując, jak to mały chłopak, w
pomieszczeniu pod tarasem znajdowałem różne dziwne „skarby”. A to wydłubywane z
ziemi pokryte patyną mosiężne gwoździe z gwiaździstymi główkami, a to jakaś
owalna wygięta blaszka z wygrawerowanymi cyframi czy literami i w końcu
zardzewiały korpus pistoletu wojskowego.
Zwykle pod tarasem rodzice trzymali węgiel,
drewno na rozpałkę do pieców i wszelkie niepotrzebne rupiecie jakich jest
zawsze pełno w gospodarstwie domowym.
A tu nagle znajduję po kątach na ziemi
takie niezwykłe przedmioty.
Podzieliłem się tymi odkryciami z ojcem. Mocno zaskoczony wyjaśnił mi skąd
prawdopodobnie tam się znalazły. Otóż dziadek mój Stanisław, przed śmiercią w
1941 roku przekazał mu taką mniej więcej informację:
- „We wrześniu 1939 roku przed samą kapitulacją
Warszawy zgłosili się do niego dwaj – trzej żołnierze z prośbą o ukrycie
skrzynki (walizki) ze sztandarem i dokumentami ich pułku. Żołnierze wraz z
dziadkiem zakopali ją pod tarasem naszego domu przy ul. Gersona 23. Nie
chcieli, by najcenniejsze dla nich przedmioty dostały się w ręce wroga.”
Ojciec po wojnie próbował je znaleźć - w miejscu które
wskazał nieżyjący już dziadek, tj. „w końcu stosu desek”. Faktycznie pod ścianą
ułożony był stos szalunkowych desek, ale skrzynki tam nie znalazł. Być może
robił to niezbyt starannie przyjmując bardzo prawdopodobną wersję, którą mi
wyjaśnił:
Mianowicie.... po bezskutecznych poszukiwaniach uznał,
że skrzynka podobnie, jak wiele bardziej lub mniej cennych przedmiotów ukrytych
przez rodzinę, wpadła w ręce żołnierzy Armii Czerwonej stacjonujących na
Śliwicach. W czasie trwania Powstania Warszawskiego, na strychu naszego domu
był nawet ich punkt obserwacyjny lewego brzegu Wisły. A więc być może wykopali
wtedy także sztandar.
Natomiast znajdowane przeze mnie mosiężne gwoździe i okucia wskazują na to, że
być może za deskami ukryto także i drzewce sztandaru. Po ponad dziesięciu
latach po zmurszałym drewnie nie pozostało nic, zachowały się tylko części
metalowe.
Wszystko – „być może"! Tylko same przypuszczenia!
Ale chłopięca wyobraźnia nie pozwalała na przyjęcie
tej wersji – na pewno sztandar jest w dalszym ciągu tam ukryty! Na początku lat
pięćdziesiątych wiosną, gdy pod tarasem zniknął stos węgla zużytego zimą na
ogrzewanie mieszkania i zmniejszyła się ilość składowanego drewna, postanowiłem
podjąć próbę znalezienia sztandaru. A nuż się uda!
Pół dnia opróżniałem pomieszczenie wynosząc wszystkie
zalegające tam rupiecie i deski. Już ta czynność nieco „podcięła” siły
trzynasto-czternastolatka. Za pomocą długiego sztywnego drutu raz przy razie
nakłuwałem głęboko ziemię, mając nadzieję trafienia na jakąś przeszkodę.
Niestety, nic!
Zacząłem przekopywać ziemię na głębokość ok. 0,8 m
zaczynając od ściany szczytowej pomieszczenia; jeżeli bym coś ukrywał to
właśnie tam! Przesuwałem się ze swym wykopem coraz bardziej ku wyjściu.
Niestety po przeszukaniu 3/4-tych powierzchni i przerzuceniu kilku ton ziemi -
żadnych śladów. To mogło załamać już i tak wykończonego fizycznie młodego
poszukiwacza. I załamało! Przecież to niemożliwe, żeby ukrywać sztandar przy
drzwiach lub na tej niewielkiej powierzchni przy wejściu – tak wtedy myślałem.
Zrezygnowałem! I to był wspomniany na początku grzech zaniechania!
Przypuszczam, że jeszcze dwie – trzy godziny pracy i sztandar byłby znaleziony!
A teraz, prawie czterdzieści lat później - zbutwiałe strzępy!
Po telefonie pojechałem niezwłocznie
do brata na Śliwice.
Niestety! To co znalazł w zamarzniętej ziemi to jedynie skrawki rozpadającej
się czerwonej tkaniny z fragmentem napisu „1920 roku”, wyhaftowanym złotą, a
właściwie teraz, po przebywaniu pół wieku w ziemi, seledynowopatynową nitką.
Przeszukałem leżącą za płotem pryzmę ziemi, wygrzebując gołymi rękoma, by nie
uszkodzić, jeszcze kilka fragmencików wojskowego sztandaru. Robotnicy
nieświadomi niczego, zupełnie nie zachowując ostrożności, dokonali jednak
strasznego dzieła zniszczenia.
Co mogłem z tymi nieszczęsnymi strzępami sztandaru zrobić?
Pojechałem do Muzeum Wojska Polskiego i tam przekazałem je dwóm paniom, nie
wzbudzając zresztą większego zainteresowania mym znaleziskiem. Otrzymałem za to
podziękowanie w następującej formie:
Po kilku miesiącach od mej wizyty w Muzeum – telefon w tej sprawie:
„Nazywam się Kazimierz Satora, jestem zastępcą dyrektora Muzeum WP. Coś
niesamowitego! My tego sztandaru, którego strzępy pan znalazł, szukamy od
dziesiątków lat. To sztandar 79 pułku piechoty ze Słonimia. Jaka szkoda, że
wcześniej nie został odnaleziony. Niedawno wydałem książkę “Opowieści
Wrześniowych Sztandarów”, w której opisuję poszukiwania m. in. tego sztandaru z
całkiem innymi mylnymi informacjami.”
Rzeczywiście, owego sztandaru poszukiwałem
nie tylko ja. Szkoda, że nie trafili do naszego domu. Rezultat na pewno byłby
inny. A oto jak pisze o tym pan K. Satora w swej książce:
Autor prosił
mnie o spisanie i przekazanie do Muzeum notatki na temat posiadanych przeze
mnie informacji związanych ze sztandarem. Chciał następne wydanie swej książki
uzupełnić nowymi faktami.
.................................................................................................................................................................
Po ponad dziesięciu latach niespodzianie
otrzymałem zaproszenie od pana Satory do mieszkania na Nowolipkach. Związane
było ono z ukazaniem się nowej jego książki „Na tropach wrześniowych
sztandarów”. Ofiarował mi egzemplarz autorski z dedykacją:
Napisał w niej o nowych okolicznościach dotyczących sztandaru 79 pp ze Słonimia, jakie zaszły od wydania poprzedniej książki :
Cóż można
dodać?
Zastanawia mnie pewna niejasność.
Uczestnik zdarzeń kpt. Wacław Małecki w swej relacji o zakopaniu sztandaru mówi
o konkretnym domu przy ul. Witkiewicza 3 i nazwisku właściciela Gotowskim czy
Gostomskim. Zupełnie niepodobne do nazwiska Łysakowski – mego dziadka. Mówi o
zakopaniu w korytarzu piwnicy, a nie pod tarasem. Czyżby tamte tragiczne chwile
wojenne i czas tak odmieniły w pamięci dawne wydarzenia? Przecież trudno byłoby
wyjaśnić ewentualne przeniesienie owej skrzyni w inne miejsce. Dziadek opisując
ją wspominał o maszynie do pisania, dokumentach pułku, orle zdobiącym głowicę
sztandaru, o broni dowódców.... Tak też relacjonowali to świadkowie
uroczystości pożegnania sztandaru 79 pp w budynku szkoły im. Lisa-Kuli. A więc
z kolei te informacje są zgodne....
Co myślę? – Żałuję, że tak mało znaleziono z owej skrzyni
skrywającej wiele przedmiotów cennych dla naszej historii, dla historii Wojska
Polskiego. Przypuszczam, że sekret „pułkowej” skrzyni pozostał na zawsze
przykryty mgłą niejasności, tak jak na zawsze został uwięziony pod betonową
posadzką śliwickiego tarasu - orzeł zdobiący sztandar 79 pułku piechoty ze
Słonimia. Bo uważam, że tam pozostał.
Szkoda....
Warszawa-Marymont w marcu 2006 roku.
Miejsce | Warszawa, ul. Gersona 23 |
Szerokość | 52.2790641 |
Długość | 21.012807500000008 |
» Pokaż wszystko «cofnij «1 ... 2 3 4 5 6 7 8 dalej» » Pokaz slajdów