Historie
» Pokaż wszystko «Poprz. 1 2 3 4 5 6 7 8 Dalej» » Pokaz slajdów
POWSTANIE WARSZAWSKIE NA ŚLIWICACH
„Śliwice - nieco historii”, a właściwie wg autora „OBRAZKI ŚLIWICKIE” i „Powstanie Warszawskie na Śliwicach” to notatki spisane przez mieszkańca tego osiedla śp. Stefana Brzozowskiego. Pan Stefan Brzozowski , z wykształcenia mgr inż. elektryk, przez wiele lat pracował społecznie w Zarządzie Rady Koloni Śliwice, będąc inicjatorem wielu cennych działań mieszkańców Śliwic.
Dzięki uprzejmości i za zgodą rodziny Pana Stefana, publikuję na swej internetowej stronie Jego wspomnienia, które pisał i uzupełniał prawie do ostatnich dni życia. Ostatnia aktualizacja datowana jest 22.05.2008 r. a zmarł nagle tydzień później, 29-go maja.
Notatki te pozostawiłem w niezmienionej formie , dokonując jedynie koniecznej korekty i niezbędnego uporządkowania. W kilku miejscach dodałem własne wyjaśniające przypisy. Mam nadzieję, że czytający wspomnienia Stefana Brzozowskiego, znajdzie w nich wiele interesujących, nieznanych informacji o Kolonii Śliwice.
Henryk Podczaski
______________________________________________________________________________________________________________
Stefan Brzozowski
Powstanie Warszawskie na Śliwicach
Śliwice to mała
kolonia mieszkalna przy ul. Jagiellońskiej (dawnej Modlińskiej) między ulicami
Kotsisa i Szernera. Dawniej przylegała bezpośrednio do stacji kolejowej
Warszawa Praga. Była otoczona polami od Golędzinowa do dawnej Pelcowizny.
Obecnie jest otoczona z trzech stron zabudowaniami fabryki samochodów. Kolonia
powstała z inicjatywy prez. Stefana Starzyńskiego w roku 1935. Składa się z 60
bliźniaczych domów jednopiętrowych pobudowanych przy dwóch ulicach: Wojciecha
Gersona i Stanisława Witkiewicza.
Od początku istnienia była (i jest) zamieszkana przez społeczność o strukturze
socjalnej zgodnej ze strukturą dla całej Warszawy. W czasie okupacji
niemieckiej, życie konspiracyjne toczyło się podobnie jak w całym mieście.
Opisane niżej zdarzenia lata 1944 r zapisały się bardzo trwale i wyraziście w
mojej pamięci - ówczesnego czternastolatka. Oczywiście mało kto (albo prawie
nikt) nie wiedział, że w jednym z domów mieszkał np. mjr AK p. H. Łysakowski, w
innych sanitariuszki AK, jeszcze w innych żołnierze oraz inni konspiratorzy jak
np. p. Rafał Kukulski – uczestnik akcji V2, uczniowie oraz studenci tajnych
kompletów szkolnych i wyższych uczelni jak np. niżej podpisany uczestnik nauki
historii oraz geografii w szkole powszechnej i gimnazjalnego prowadzonego przez
Marię Żmudzką – ówczesną studentkę medycyny konspiracyjnego Uniwersytety
Warszawskiego. Nauki te były zakazane przez okupantów nawet po karą śmierci. Na
marginesie sądzę, że współczesnej młodzieży nie mieści się w głowach, żeby
uczyć się z narażeniem życia. W moim domu przy ul. Gersona 17 mieszkał wraz z
rodziną p. L. Żmudzki – kierownik szkoły Nr 113 na Pelcowiźnie i konspirator
AK. W Jego mieszkaniu spotykaliśmy się regularnie dla wysłuchiwania czytanych
na głos kolejnych edycji Biuletynu Informacyjnego AK. Pomimo młodego wieku,
byłem dopuszczony do tej tajemnicy. W tymże mieszkaniu ukrywał się przez pewien
czas, jak pamiętam przynajmniej przez kilka tygodni, wraz z żoną ówczesny mjr
AK p. J.M. Wałęga i Jego żona, uciekinierzy ze Lwowa. P. Waręga został odznaczony
w ub. roku przez Prezydenta RP Krzyżem Komandorskim z gwiazdą Orderu Odrodzenia
Polski za zasługi w działalności na rzecz niepodległości RP.
W końcu lipca, choć wiedzieliśmy, że wojska polskie i sowieckie zbliżają się do
Warszawy, to fakt zniknięcia ze Śliwic zakwaterowanych niemieckich kolejarzy w
końcu lipca był dla nas miłym zaskoczeniem. Niestety, po pewnym czasie
powrócili., ale na krótko. Z perspektywy historycznej można wnioskować, że
powrót ich był wynikiem zatrzymania się frontu na przedpolach naszego miasta.
Pierwszy dzień sierpnia 1944 r na Śliwicach rozpoczął się jak zwykły,
okupacyjny dzień roboczy. Pogoda była śliczna, dorośli mieszkańcy poszli
normalnie do pracy, dzieci bawiły się prawie jak zwykle. W pewnym momencie, po
południu, usłyszeliśmy strzelaninę i zobaczyliśmy pierwsze dymy po strzałach i
jakichś wybuchach na Żoliborzu właśnie leżącym na przeciwległym brzegu Wisły.
Pamiętam, jak moja Mama powiedziała, że „znowu wybuchła jakaś tam strzelanina”.
W krótkim czasie przyszedł do nas ks. Antoni Biedrzycki, wikariusz parafii św.
Jadwigi na Pelcowiźnie i zakomunikował, że przyszedł jako kapelan oddziału AK
obsadzającego Kolonię podczas Powstania, które właśnie się zaczęło...
Oczywiście zeszliśmy do schronu którym było w piwnicy. Zeszli też państwo.
Żmudzcy z dwoma córkami (trzecia - najmłodsza z nich Stefcia poszła właśnie
rano do Powstania), p. Waręga z żoną oraz moi rodzice ze mną i 7-mio letnią
moją siostrą Moniką.
Przybyły por. „Piotr” urządził w naszym domu swój punkt dowodzenia śliwickim
oddziałem powstańczym i siedział wraz z nami – mieszkańcami w schronie.
Mówił przy tym, że „o pierwszej w nocy mają być dokonane zrzuty z samolotów
zawierające broń” i że jego żołnierze poszli teraz do ataku na wagon z bronią,
który – jak donieśli kolejarze, stoi na torach stacji Warszawa-Praga lub – jak
twierdzą niektórzy, mieli opanować nastawnię stacyjną. Z nocnej akcji pamiętam,
że zrzutów nie było, że przyszedł do por. „Piotra” p. Józef Zowczak (lub
Zofczak) miejscowy właściciel sklepu spożywczego z pistoletem w ręku i oddał
się do dyspozycji dowódcy z AK, ponieważ sam był członkiem Polskiej Armii
Ludowej.
Pani majorowa natomiast narzekała z charakterystycznym lwowskim akcentem „ po
co oni to robium, co oni nie wiedzum co w Wilnie było?”. Oczywiście pytań tych
ówcześnie nie rozumieliśmy. Ich wyjaśnienie nastąpiło później - już po
zakończeniu wojny m.in. z opowiadań mojego Teścia i jego znajomego - byłych
żołnierzy AK- uczestników wileńskich wydarzeń. Choć zdecydowanej odpowiedzi na
pytanie p. majorowej brak, to jednak uznać trzeba, że ofiara AK i ludności
cywilnej nie poszła całkiem na marne. Staliśmy się z pewnością bardziej
patriotyczni i mądrzejsi. Wiemy, że liczyć trzeba przede wszystkim na siebie.
Pomimo, że przedstawiciele niektórych państw, które bądź wtedy bardzo mało
pomogli lub nawet szkodzili i teraz dopisują się do ostatecznego sukcesu jakim
jest odzyskanie niepodległości.
Niestety, atak na wagon z bronią się nie udał. Podobno na stacji stał nawet
pociąg pancerny. Nad ranem porucznik gdzieś się ewakuował, a jeden z powstańców
ranny w klatkę piersiową przyszedł do mojej Mamy z prośbą o opatrunek. Mama
moja była pielęgniarką, więc opatrzyła go tak, że mógł o własnych siłach udać
się do domu. Wychodząc na ranem, dostał nawet worek z paroma ziemniakami jako
dowód, że był na polu po te właśnie ziemniaki i teraz wraca do siebie. Tak się
zakończyła pierwsza noc Powstania na Śliwicach.
Drugiego sierpnia Niemcy zwołali wszystkich mieszkańców Kolonii i oznajmili, że
podejmowanie jakichkolwiek działań przeciwko III Rzeszy, będzie karane
śmiercią. Rano też przyszły do mojej Matki sąsiadki z budynku przy ul. Gersona
16 gdzie – jak się okazało, był powstańczy punkt opatrunkowy, w którym leżał
pozostawiony powstaniec - bardzo poważnie raniony w nogę . Matka moja
oczywiście zajęła się rannym. Chory otrzymał więc fachowe opatrunki, wyżywienie
oraz opiekę pielęgniarską. Przy okazji prac pielęgnacyjnych, jedna z pań
zwróciła się do mamy per „pani Brzozowska”. Ranny słysząc to nazwisko, zapytał
czy jest pani żoną pracownika Elektrowni Warszawskiej? Okazało się, że ojciec
mój był jego starszym kolegą z pracy.
Następnego dnia Mama stwierdziła, że rannemu grozi gangrena w nodze i potrzebna
jest natychmiastowa operacja chirurgiczna. Kłopot polegał jednak na tym, że
choć powstanie w tej częśći Pragi upadło po dwóch dniach, to jednak praktycznie
nie było żadnych środków transportu oraz nie wolno było poruszać się po ulicach
Pragi jeszcze przez kilka dni. Było nawet zarządzenie gubernatora Franka aby w
Warszawie strzelać do przechodniów bez ostrzeżeń. Pierwszą ochotniczką, która
się zaryzykować zawiezienie rannego do szpitala Przemienienia Pańskiego była p.
Kamila Pągowska. Podjęła się tej niebezpiecznej misji w nadziei, że może jej
córce-sanitariuszce AK w lewobrzeżnej Warszawie, też ktoś pomoże w równie
tragicznej sytuacji. Znalazły się jeszcze trzy dzielne mieszkanki Śliwic,
których nazwisk nie udało mi się ustalić, a które pod wodzą pani Pągowskiej
wyszukały dość duży wózek z dyszlem (na dwóch kołach) i zawiozły powstańca do
Szpitala Przemienienia Pańskiego. Ekspedycja ta była bardzo niebezpieczna,
ponieważ mieliśmy wiadomości, że na jednej z wież kościoła św. Floriana był
ustawiony karabin maszynowy z którego, strzelano do przechodniów. Rzeczywiście,
panie były zatrzymane przez patrol niemiecki na rogu ul. Zygmuntowskiej (obecna
al. Solidarności) i Jagiellońskiej. Po jakimś tam wytłumaczeniu, że pewnie jest
chory zakaźnie, (czego Niemcy bardzo się bali) dobrnęły do szpitala. Życie
rannego zostało uratowane poprzez amputację jego zranionej nogi. Nie od rzeczy
trzeba zauważyć, że ojciec mój wyasygnował na ewentualne koszty leków dość
znaczną - jak na ówczesne warunki, kwotę 500 zł, za które panie - czając się
przy murach domów, zakupiły w pobliskich aptekach potrzebne leki. Jak mi
wiadomo, po ustaniu działań wojennych, uratowany powstaniec p. Pokrzywnicki
jako inwalida zatrudnił się w kiosku z gazetami i papierosami.
W ataku na stację zginęło trzech powstańców ze Śliwic: T. Gaworowski, S.
Lewicki i R. Krysiński wszyscy w wieku 18 – 20 lat. Zostali pochowani na
tymczasowym cmentarzyku na tyłach domu Nr 38 przy ul. Gersona.
Po pewnym czasie niemieccy kolejarze powrócili jeszcze na krótko do Śliwic.
Nam, mieszkańcom Kolonii pozostało tylko obserwowanie tego co się dzieje w
lewobrzeżnej Warszawie. Początkowo widzieliśmy tylko dymy wybuchów i pożarów
oraz biało-czerwoną flagę łopoczącą na jednym z gmachów ( prawdopodobnie na
Wytwórni Papierów Wartościowych przy ul. Sanguszki). Była ona obiektem pewnej
naszej zazdrości „bo tam już była wolna Polska…” Obserwacje latujących
ustawicznie bombardujących miasto samolotów typu „Stukas”, dymy pożarów i
widoki co raz to większych ruin przerodziły się w świadomość klęski Powstania,
które pozostawione, praktycznie bez skutecznej pomocy, upadło. W chwilach ciszy
w przerwach między wystrzałami oraz nalotami niemieckich samolotów typu
„Stukas”, dało się słyszeć wzywanie mieszkańców Żoliborza do ich ewakuacji.
Wezwania odbywały się najpewniej przez głośniki zainstalowane na samochodach
jeżdżących po Żoliborzu wzdłuż jednej z ulic przy Wiśle.
Spodziewana pomoc z powietrza samolotami R.A.F.-u, nadeszła później i – jak
wiemy teraz, bardzo późno. Pierwsze zrzuty na większą skalę nastąpiły w nocy z
13 na 14 sierpnia i z 14 na 15 sierpnia. Pamiętam smugi świateł reflektorów
przeciwlotniczych o wyszukujące na wygwieżdżonym czarnym niebie, nisko latające
samoloty. Pamiętam też widoki tych samolotów „złapanych” wieloma smugami
świateł. Smugi te wyglądały chwilami jak wielkie indiańskie wigwamy, których
zwieńczeniami były te nieszczęsne srebrzyste samoloty, do których jednocześnie
biegły - jakby kolorowymi różańcami, zapalające pociski. Wszystko to tworzyło
widoki grozy i jednocześnie niezapomnianego piękna widzianego przecież moimi oczami,
wówczas czternastoletniego chłopca. Tragizm tych wrażeń został przypieczętowany
następnej nocy. Mianowicie po odezwaniu się syren alarmowych zwiastujących
kolejny nalot, gdy ubierałem się aby zejść do schronu, spojrzałem przez okno w
kierunku północnym zobaczyłem nisko nadlatujący – jakby na mój dom, srebrzysty
i palący się samolot. Ze skrzyżowania skrzydeł i kadłuba buchał pióropusz ognia
na podobieństwo przylepionej owalnej muszli… Sparaliżowany strachem, że spada
na mój dom spostrzegłem jednak, że skręcił w bok. Jak dowiedziałem się rano,
spadł zaledwie o 200 - 300 m dalej na pole, gdzie dziś stoją budynki
„Autosparts”. Spadając zawadził o komin na (ostatnim w rzędzie) jednopiętrowego
budynku przy ul. Gersona 3. Przeżycie strachu było dla mnie tak silne, że nie
mogłem spać przez kilka następnych nocy. Wspomnienie tego zdarzenia, jak żywe
trwa we mnie przez 63 lata…
Nazajutrz z rodzicami oraz innymi mieszkańcami Śliwic, zobaczyliśmy wrak
samolotu leżący na polu od strony Golędzinowa, na przedłużeniu ul. Gersona,
kilkaset metrów od pierwszych domów Kolonii, natomiast zwęglone zwłoki lotników
leżały obok samolotu. Tylna część kadłuba leżała niespalona w pewnej odległości
od głównego kadłuba. W oknie tylnego strzelca widniała jego twarz. Była jak z
wosku i ze smużką krwi na czole. Widok jej także mam w pamięci do dziś.
Wraz z kolegami nastolatkami przez długi czas wybieraliśmy ze szczątków
samolotu różne drobiazgi jak np. pierścienie zaciskowe na rurkach
hydraulicznych mechanizmów hydraulicznych, kawałki tychże rurek, kawałki
spadochronu. Do dziś przechowywany jak relikwię taki zacisk do elastycznych
rurek zakładanych na złączach z rurkami oferuję dla Muzeum Pragi. Do dziś
podziwiamy bohaterstwo lotników, którym udało się ocalić nasze domy. W każdą
rocznicę ich bohaterskiej śmierci przedstawiciele Rady Kolonii i mieszkańcy
składamy kwiaty na miejscu katastrofy, przy obelisku upamiętniającym to
wydarzenie.
Lotnikom, którzy nieśli pomoc Powstaniu należy się specjalne wspomnienie.
Lot z pomocą w dniu 15 sierpnia 1944 r., który tak tragicznie zakończył się na
śliwicki polu, nie był jedynym lotem w sierpniowych dniach akcji niesienia
pomocy Powstańcom Warszawskim Jak wiadomo, pierwszy taki lot w składzie siedmiu
maszyn (w tym cztery z ochotniczymi załogami polskimi) odbył się już w nocy z 4
na 5 sierpnia. Wystartowało wtedy 12 maszyn, zaś doleciało tylko 7 lub 8. W
ciągu sierpnia samoloty startowały jeszcze kilkakrotnie, lecz w wyniku
zestrzeleń, złych warunków atmosferycznych oraz wielkich dymów nad Warszawą,
zrzuty były bardzo utrudnione, Warunki te uniemożliwiały niekiedy korzystanie z
map. Dlatego Polacy, którzy służyli w innych eskadrach byli dobierani do
lecących załóg jako tako znający geografię Polski. Na skutek małej efektywności
udzielanej pomocy, dowództwo brytyjskiego lotnictwa zarządziło w pewnym
momencie zawieszenie akcji. Wtedy lotnicy afrykańscy polecieli znowu na
ochotnika, w ramach braterstwa broni, ponieważ uznali, że nie można było
przerywać pomocy Polakom, choć wiedzieli, że kolejny lot może być dla każdego z
nich lotem ostatnim.
Lotnicy ci byli ludźmi mającymi swoje rodziny oraz niejednokrotnie mieli też
swoje wzniosłe marzenia i myśli. Jeden z nich nawet był poetą. Oto modlitwa,
którą napisał lotnik Eric Horton Impey bezpośrednio przed lotem w dniu 16
sierpnia 1944 r*):
O Panie mój, dziś w nocy lecieć mam
Lecz zanim w niebo wzbiję się
Z czcią klękam przed Twym tronem
Gdzie zawsze wieczny spokój jest....
Lecz dzisiaj ze mną w morzu chmur
Bądź przy mnie cały czas.
Pokieruj każdym moim krokiem – zanim go zrobię
Hen tam wysoko – w blasku gwiazd....
A jesli przyjdzie zginąć mi
Zamknij na zawsze oczy me.
Ześlij mi śmierć chrześcijanina
W Twe ręce składam życie swe.
Wiersz ten odnalazł w rzeczach poety kapelan dywizjonu. Por. Impey z tego lotu
nie powrócił, Jego samolot został zestrzelony gdzieś koło Krakowa.
Nie jest wykluczone, że skrzydło rekonstruowanego samolotu w Muzeum Powstania
Warszawskiego jest częścią samolotu w którym zginął Poeta.
W samolocie przy Śliwicach zginęli:
Kpt. Pil.N van Rensburg
LT pil. R.A.Lavery
LT.Obs. J.C.Branch Clark,
Wt.offr. P.W. Stafford,
Sgt E.H. Tuner Raf
W. Offr. J.A. Meyer
Cześć Ich pamięci
Warszawa, dn.27 .07.2007R.
Uzupełnienie
Jak zrelacjonował mi p. Komorowski*), niezależnie od opisanych wydarzeń
wewnątrz Śliwic, inna grupa powstańców miała dokonać wysadzenia w powietrze
wiaduktu kolejowego nad ul. Modlińską (obecnie Jagiellońską) w pobliskim
Golędzinowie.
Niestety, akcja ta nie doszła do skutku z powodu silnego ognia żołnierzy
niemieckich strzegących tego obiektu. Oddział powstańczy zaczął się wycofywać w
kierunku stacji W-wa Praga. Na polu między Golędzinowem i Śliwicami dostali się
pod silny ostrzał tzw. Bahnschutz'ów i wojska, które stanowiło załogę stacji
albo załogę pociągu pancernego który zjawił się na dworcu kolejowym. Zginęło 13
powstańców. Ludzie mówili po tym, że ranni na polu powstańcy byli dobijani. Być
może z tego powodu na płycie pamiątkowej widnieje napis, że 13 partyzantów
zostało rozstrzelanych... Dlaczego partyzantów?...
_________________
*)Na podstawie książki Neila Orpena pt. „Lotnicy'44 na pomoc Warszawie” ,wyd. Świat Książki, Warszawa 2006 r
**) p. Komorowski jest byłym powstańcem lecz walczył w zgrupowaniu „Radosław” na Woli.
» Pokaż wszystko «Poprz. 1 2 3 4 5 6 7 8 Dalej» » Pokaz slajdów