STOPKA

Właściciel - Henryk Podczaski
Rok założ. 2006.
Kontakt - bishen@wp.pl

Strona genealogiczna w sieci
Genealogii Polskiej


LICZBA WIZYT

Darmowy licznik odwiedzin







Historie

» Pokaż wszystko     «Poprz. 1 2 3 4 5 6 7 8 Dalej»     » Pokaz slajdów

POWSTANIE WARSZAWSKIE NA ŚLIWICACH



„Śliwice - nieco historii”, a właściwie wg autora „OBRAZKI ŚLIWICKIE” i „Powstanie Warszawskie na Śliwicach” to notatki spisane przez mieszkańca tego osiedla śp. Stefana Brzozowskiego. Pan Stefan Brzozowski , z wykształcenia mgr inż. elektryk, przez wiele lat pracował społecznie w Zarządzie Rady Koloni Śliwice, będąc inicjatorem wielu cennych działań mieszkańców Śliwic.

Dzięki uprzejmości i za zgodą rodziny Pana Stefana, publikuję na swej internetowej stronie Jego wspomnienia, które pisał i uzupełniał prawie do ostatnich dni życia. Ostatnia aktualizacja datowana jest 22.05.2008 r. a zmarł nagle tydzień później, 29-go maja.

Notatki te pozostawiłem w niezmienionej formie , dokonując jedynie koniecznej korekty i niezbędnego uporządkowania. W kilku miejscach dodałem własne wyjaśniające przypisy. Mam nadzieję, że czytający wspomnienia Stefana Brzozowskiego, znajdzie w nich wiele interesujących, nieznanych informacji o Kolonii Śliwice.

Henryk  Podczaski         

______________________________________________________________________________________________________________

Stefan Brzozowski

 

Powstanie Warszawskie na Śliwicach

Śliwice to mała kolonia mieszkalna przy ul. Jagiellońskiej (dawnej Modlińskiej) między ulicami Kotsisa i Szernera. Dawniej przylegała bezpośrednio do stacji kolejowej Warszawa Praga. Była otoczona polami od Golędzinowa do dawnej Pelcowizny. Obecnie jest otoczona z trzech stron zabudowaniami fabryki samochodów. Kolonia powstała z inicjatywy prez. Stefana Starzyńskiego w roku 1935. Składa się z 60 bliźniaczych domów jednopiętrowych pobudowanych przy dwóch ulicach: Wojciecha Gersona i Stanisława Witkiewicza.
Od początku istnienia była (i jest) zamieszkana przez społeczność o strukturze socjalnej zgodnej ze strukturą dla całej Warszawy. W czasie okupacji niemieckiej, życie konspiracyjne toczyło się podobnie jak w całym mieście.
Opisane niżej zdarzenia lata 1944 r zapisały się bardzo trwale i wyraziście w mojej pamięci - ówczesnego czternastolatka. Oczywiście mało kto (albo prawie nikt) nie wiedział, że w jednym z domów mieszkał np. mjr AK p. H. Łysakowski, w innych sanitariuszki AK, jeszcze w innych żołnierze oraz inni konspiratorzy jak np. p. Rafał Kukulski – uczestnik akcji V2, uczniowie oraz studenci tajnych kompletów szkolnych i wyższych uczelni jak np. niżej podpisany uczestnik nauki historii oraz geografii w szkole powszechnej i gimnazjalnego prowadzonego przez Marię Żmudzką – ówczesną studentkę medycyny konspiracyjnego Uniwersytety Warszawskiego. Nauki te były zakazane przez okupantów nawet po karą śmierci. Na marginesie sądzę, że współczesnej młodzieży nie mieści się w głowach, żeby uczyć się z narażeniem życia. W moim domu przy ul. Gersona 17 mieszkał wraz z rodziną p. L. Żmudzki – kierownik szkoły Nr 113 na Pelcowiźnie i konspirator AK. W Jego mieszkaniu spotykaliśmy się regularnie dla wysłuchiwania czytanych na głos kolejnych edycji Biuletynu Informacyjnego AK. Pomimo młodego wieku, byłem dopuszczony do tej tajemnicy. W tymże mieszkaniu ukrywał się przez pewien czas, jak pamiętam przynajmniej przez kilka tygodni, wraz z żoną ówczesny mjr AK p. J.M. Wałęga i Jego żona, uciekinierzy ze Lwowa. P. Waręga został odznaczony w ub. roku przez Prezydenta RP Krzyżem Komandorskim z gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski za zasługi w działalności na rzecz niepodległości RP.
W końcu lipca, choć wiedzieliśmy, że wojska polskie i sowieckie zbliżają się do Warszawy, to fakt zniknięcia ze Śliwic zakwaterowanych niemieckich kolejarzy w końcu lipca był dla nas miłym zaskoczeniem. Niestety, po pewnym czasie powrócili., ale na krótko. Z perspektywy historycznej można wnioskować, że powrót ich był wynikiem zatrzymania się frontu na przedpolach naszego miasta.
Pierwszy dzień sierpnia 1944 r na Śliwicach rozpoczął się jak zwykły, okupacyjny dzień roboczy. Pogoda była śliczna, dorośli mieszkańcy poszli normalnie do pracy, dzieci bawiły się prawie jak zwykle. W pewnym momencie, po południu, usłyszeliśmy strzelaninę i zobaczyliśmy pierwsze dymy po strzałach i jakichś wybuchach na Żoliborzu właśnie leżącym na przeciwległym brzegu Wisły. Pamiętam, jak moja Mama powiedziała, że „znowu wybuchła jakaś tam strzelanina”.
W krótkim czasie przyszedł do nas ks. Antoni Biedrzycki, wikariusz parafii św. Jadwigi na Pelcowiźnie i zakomunikował, że przyszedł jako kapelan oddziału AK obsadzającego Kolonię podczas Powstania, które właśnie się zaczęło... Oczywiście zeszliśmy do schronu którym było w piwnicy. Zeszli też państwo. Żmudzcy z dwoma córkami (trzecia - najmłodsza z nich Stefcia poszła właśnie rano do Powstania), p. Waręga z żoną oraz moi rodzice ze mną i 7-mio letnią moją siostrą Moniką.

    Przybyły por. „Piotr” urządził w naszym domu swój punkt dowodzenia śliwickim oddziałem powstańczym i siedział wraz z nami – mieszkańcami w schronie.
Mówił przy tym, że „o pierwszej w nocy mają być dokonane zrzuty z samolotów zawierające broń” i że jego żołnierze poszli teraz do ataku na wagon z bronią, który – jak donieśli kolejarze, stoi na torach stacji Warszawa-Praga lub – jak twierdzą niektórzy, mieli opanować nastawnię stacyjną. Z nocnej akcji pamiętam, że zrzutów nie było, że przyszedł do por. „Piotra” p. Józef Zowczak (lub Zofczak) miejscowy właściciel sklepu spożywczego z pistoletem w ręku i oddał się do dyspozycji dowódcy z AK, ponieważ sam był członkiem Polskiej Armii Ludowej.
Pani majorowa natomiast narzekała z charakterystycznym lwowskim akcentem „ po co oni to robium, co oni nie wiedzum co w Wilnie było?”. Oczywiście pytań tych ówcześnie nie rozumieliśmy. Ich wyjaśnienie nastąpiło później - już po zakończeniu wojny m.in. z opowiadań mojego Teścia i jego znajomego - byłych żołnierzy AK- uczestników wileńskich wydarzeń. Choć zdecydowanej odpowiedzi na pytanie p. majorowej brak, to jednak uznać trzeba, że ofiara AK i ludności cywilnej nie poszła całkiem na marne. Staliśmy się z pewnością bardziej patriotyczni i mądrzejsi. Wiemy, że liczyć trzeba przede wszystkim na siebie. Pomimo, że przedstawiciele niektórych państw, które bądź wtedy bardzo mało pomogli lub nawet szkodzili i teraz dopisują się do ostatecznego sukcesu jakim jest odzyskanie niepodległości.
Niestety, atak na wagon z bronią się nie udał. Podobno na stacji stał nawet pociąg pancerny. Nad ranem porucznik gdzieś się ewakuował, a jeden z powstańców ranny w klatkę piersiową przyszedł do mojej Mamy z prośbą o opatrunek. Mama moja była pielęgniarką, więc opatrzyła go tak, że mógł o własnych siłach udać się do domu. Wychodząc na ranem, dostał nawet worek z paroma ziemniakami jako dowód, że był na polu po te właśnie ziemniaki i teraz wraca do siebie. Tak się zakończyła pierwsza noc Powstania na Śliwicach.
Drugiego sierpnia Niemcy zwołali wszystkich mieszkańców Kolonii i oznajmili, że podejmowanie jakichkolwiek działań przeciwko III Rzeszy, będzie karane śmiercią. Rano też przyszły do mojej Matki sąsiadki z budynku przy ul. Gersona 16 gdzie – jak się okazało, był powstańczy punkt opatrunkowy, w którym leżał pozostawiony powstaniec - bardzo poważnie raniony w nogę . Matka moja oczywiście zajęła się rannym. Chory otrzymał więc fachowe opatrunki, wyżywienie oraz opiekę pielęgniarską. Przy okazji prac pielęgnacyjnych, jedna z pań zwróciła się do mamy per „pani Brzozowska”. Ranny słysząc to nazwisko, zapytał czy jest pani żoną pracownika Elektrowni Warszawskiej? Okazało się, że ojciec mój był jego starszym kolegą z pracy.
Następnego dnia Mama stwierdziła, że rannemu grozi gangrena w nodze i potrzebna jest natychmiastowa operacja chirurgiczna. Kłopot polegał jednak na tym, że choć powstanie w tej częśći Pragi upadło po dwóch dniach, to jednak praktycznie nie było żadnych środków transportu oraz nie wolno było poruszać się po ulicach Pragi jeszcze przez kilka dni. Było nawet zarządzenie gubernatora Franka aby w Warszawie strzelać do przechodniów bez ostrzeżeń. Pierwszą ochotniczką, która się zaryzykować zawiezienie rannego do szpitala Przemienienia Pańskiego była p. Kamila Pągowska. Podjęła się tej niebezpiecznej misji w nadziei, że może jej córce-sanitariuszce AK w lewobrzeżnej Warszawie, też ktoś pomoże w równie tragicznej sytuacji. Znalazły się jeszcze trzy dzielne mieszkanki Śliwic, których nazwisk nie udało mi się ustalić, a które pod wodzą pani Pągowskiej wyszukały dość duży wózek z dyszlem (na dwóch kołach) i zawiozły powstańca do Szpitala Przemienienia Pańskiego. Ekspedycja ta była bardzo niebezpieczna, ponieważ mieliśmy wiadomości, że na jednej z wież kościoła św. Floriana był ustawiony karabin maszynowy z którego, strzelano do przechodniów. Rzeczywiście, panie były zatrzymane przez patrol niemiecki na rogu ul. Zygmuntowskiej (obecna al. Solidarności) i Jagiellońskiej. Po jakimś tam wytłumaczeniu, że pewnie jest chory zakaźnie, (czego Niemcy bardzo się bali) dobrnęły do szpitala. Życie rannego zostało uratowane poprzez amputację jego zranionej nogi. Nie od rzeczy trzeba zauważyć, że ojciec mój wyasygnował na ewentualne koszty leków dość znaczną - jak na ówczesne warunki, kwotę 500 zł, za które panie - czając się przy murach domów, zakupiły w pobliskich aptekach potrzebne leki. Jak mi wiadomo, po ustaniu działań wojennych, uratowany powstaniec p. Pokrzywnicki jako inwalida zatrudnił się w kiosku z gazetami i papierosami.
W ataku na stację zginęło trzech powstańców ze Śliwic: T. Gaworowski, S. Lewicki i R. Krysiński wszyscy w wieku 18 – 20 lat. Zostali pochowani na tymczasowym cmentarzyku na tyłach domu Nr 38 przy ul. Gersona.
Po pewnym czasie niemieccy kolejarze powrócili jeszcze na krótko do Śliwic. Nam, mieszkańcom Kolonii pozostało tylko obserwowanie tego co się dzieje w lewobrzeżnej Warszawie. Początkowo widzieliśmy tylko dymy wybuchów i pożarów oraz biało-czerwoną flagę łopoczącą na jednym z gmachów ( prawdopodobnie na Wytwórni Papierów Wartościowych przy ul. Sanguszki). Była ona obiektem pewnej naszej zazdrości „bo tam już była wolna Polska…” Obserwacje latujących ustawicznie bombardujących miasto samolotów typu „Stukas”, dymy pożarów i widoki co raz to większych ruin przerodziły się w świadomość klęski Powstania, które pozostawione, praktycznie bez skutecznej pomocy, upadło. W chwilach ciszy w przerwach między wystrzałami oraz nalotami niemieckich samolotów typu „Stukas”, dało się słyszeć wzywanie mieszkańców Żoliborza do ich ewakuacji. Wezwania odbywały się najpewniej przez głośniki zainstalowane na samochodach jeżdżących po Żoliborzu wzdłuż jednej z ulic przy Wiśle.

 

                Spodziewana pomoc z powietrza samolotami R.A.F.-u, nadeszła później i – jak wiemy teraz, bardzo późno. Pierwsze zrzuty na większą skalę nastąpiły w nocy z 13 na 14 sierpnia i z 14 na 15 sierpnia. Pamiętam smugi świateł reflektorów przeciwlotniczych o wyszukujące na wygwieżdżonym czarnym niebie, nisko latające samoloty. Pamiętam też widoki tych samolotów „złapanych” wieloma smugami świateł. Smugi te wyglądały chwilami jak wielkie indiańskie wigwamy, których zwieńczeniami były te nieszczęsne srebrzyste samoloty, do których jednocześnie biegły - jakby kolorowymi różańcami, zapalające pociski. Wszystko to tworzyło widoki grozy i jednocześnie niezapomnianego piękna widzianego przecież moimi oczami, wówczas czternastoletniego chłopca. Tragizm tych wrażeń został przypieczętowany następnej nocy. Mianowicie po odezwaniu się syren alarmowych zwiastujących kolejny nalot, gdy ubierałem się aby zejść do schronu, spojrzałem przez okno w kierunku północnym zobaczyłem nisko nadlatujący – jakby na mój dom, srebrzysty i palący się samolot. Ze skrzyżowania skrzydeł i kadłuba buchał pióropusz ognia na podobieństwo przylepionej owalnej muszli… Sparaliżowany strachem, że spada na mój dom spostrzegłem jednak, że skręcił w bok. Jak dowiedziałem się rano, spadł zaledwie o 200 - 300 m dalej na pole, gdzie dziś stoją budynki „Autosparts”. Spadając zawadził o komin na (ostatnim w rzędzie) jednopiętrowego budynku przy ul. Gersona 3. Przeżycie strachu było dla mnie tak silne, że nie mogłem spać przez kilka następnych nocy. Wspomnienie tego zdarzenia, jak żywe trwa we mnie przez 63 lata…
Nazajutrz z rodzicami oraz innymi mieszkańcami Śliwic, zobaczyliśmy wrak samolotu leżący na polu od strony Golędzinowa, na przedłużeniu ul. Gersona, kilkaset metrów od pierwszych domów Kolonii, natomiast zwęglone zwłoki lotników leżały obok samolotu. Tylna część kadłuba leżała niespalona w pewnej odległości od głównego kadłuba. W oknie tylnego strzelca widniała jego twarz. Była jak z wosku i ze smużką krwi na czole. Widok jej także mam w pamięci do dziś.
Wraz z kolegami nastolatkami przez długi czas wybieraliśmy ze szczątków samolotu różne drobiazgi jak np. pierścienie zaciskowe na rurkach hydraulicznych mechanizmów hydraulicznych, kawałki tychże rurek, kawałki spadochronu. Do dziś przechowywany jak relikwię taki zacisk do elastycznych rurek zakładanych na złączach z rurkami oferuję dla Muzeum Pragi. Do dziś podziwiamy bohaterstwo lotników, którym udało się ocalić nasze domy. W każdą rocznicę ich bohaterskiej śmierci przedstawiciele Rady Kolonii i mieszkańcy składamy kwiaty na miejscu katastrofy, przy obelisku upamiętniającym to wydarzenie.
Lotnikom, którzy nieśli pomoc Powstaniu należy się specjalne wspomnienie.
Lot z pomocą w dniu 15 sierpnia 1944 r., który tak tragicznie zakończył się na śliwicki polu, nie był jedynym lotem w sierpniowych dniach akcji niesienia pomocy Powstańcom Warszawskim Jak wiadomo, pierwszy taki lot w składzie siedmiu maszyn (w tym cztery z ochotniczymi załogami polskimi) odbył się już w nocy z 4 na 5 sierpnia. Wystartowało wtedy 12 maszyn, zaś doleciało tylko 7 lub 8. W ciągu sierpnia samoloty startowały jeszcze kilkakrotnie, lecz w wyniku zestrzeleń, złych warunków atmosferycznych oraz wielkich dymów nad Warszawą, zrzuty były bardzo utrudnione, Warunki te uniemożliwiały niekiedy korzystanie z map. Dlatego Polacy, którzy służyli w innych eskadrach byli dobierani do lecących załóg jako tako znający geografię Polski. Na skutek małej efektywności udzielanej pomocy, dowództwo brytyjskiego lotnictwa zarządziło w pewnym momencie zawieszenie akcji. Wtedy lotnicy afrykańscy polecieli znowu na ochotnika, w ramach braterstwa broni, ponieważ uznali, że nie można było przerywać pomocy Polakom, choć wiedzieli, że kolejny lot może być dla każdego z nich lotem ostatnim.
Lotnicy ci byli ludźmi mającymi swoje rodziny oraz niejednokrotnie mieli też swoje wzniosłe marzenia i myśli. Jeden z nich nawet był poetą. Oto modlitwa, którą napisał lotnik Eric Horton Impey bezpośrednio przed lotem w dniu 16 sierpnia 1944 r*):

O Panie mój, dziś w nocy lecieć mam
Lecz zanim w niebo wzbiję się
Z czcią klękam przed Twym tronem
Gdzie zawsze wieczny spokój jest....
Lecz dzisiaj ze mną w morzu chmur
Bądź przy mnie cały czas.
Pokieruj każdym moim krokiem – zanim go zrobię
Hen tam wysoko – w blasku gwiazd....
A jesli przyjdzie zginąć mi
Zamknij na zawsze oczy me.
Ześlij mi śmierć chrześcijanina
W Twe ręce składam życie swe.

Wiersz ten odnalazł w rzeczach poety kapelan dywizjonu. Por. Impey z tego lotu nie powrócił, Jego samolot został zestrzelony gdzieś koło Krakowa.
Nie jest wykluczone, że skrzydło rekonstruowanego samolotu w Muzeum Powstania Warszawskiego jest częścią samolotu w którym zginął Poeta.

W samolocie przy Śliwicach zginęli:
Kpt. Pil.N van Rensburg
LT pil. R.A.Lavery
LT.Obs. J.C.Branch Clark,
Wt.offr. P.W. Stafford,
Sgt E.H. Tuner Raf
W. Offr. J.A. Meyer
Cześć Ich pamięci

Warszawa, dn.27 .07.2007R.

Uzupełnienie


Jak zrelacjonował mi p. Komorowski*), niezależnie od opisanych wydarzeń wewnątrz Śliwic, inna grupa powstańców miała dokonać wysadzenia w powietrze wiaduktu kolejowego nad ul. Modlińską (obecnie Jagiellońską) w pobliskim Golędzinowie.
Niestety, akcja ta nie doszła do skutku z powodu silnego ognia żołnierzy niemieckich strzegących tego obiektu. Oddział powstańczy zaczął się wycofywać w kierunku stacji W-wa Praga. Na polu między Golędzinowem i Śliwicami dostali się pod silny ostrzał tzw. Bahnschutz'ów i wojska, które stanowiło załogę stacji albo załogę pociągu pancernego który zjawił się na dworcu kolejowym. Zginęło 13 powstańców. Ludzie mówili po tym, że ranni na polu powstańcy byli dobijani. Być może z tego powodu na płycie pamiątkowej widnieje napis, że 13 partyzantów zostało rozstrzelanych... Dlaczego partyzantów?...
_________________

*)Na podstawie książki Neila Orpena pt. „Lotnicy'44 na pomoc Warszawie” ,wyd. Świat Książki, Warszawa 2006 r

**) p. Komorowski jest byłym powstańcem lecz walczył w zgrupowaniu „Radosław” na Woli.



» Pokaż wszystko     «Poprz. 1 2 3 4 5 6 7 8 Dalej»     » Pokaz slajdów